Halløjsa! Mija właśnie 3,5 roku od kiedy zaczęłam swoje wymarzone życie na duńskiej wyspie. Zacznijmy od tego, że nadal piszę ale w trochę innej skali i wymiarze. Nie ma jednak ŻADNEGO solidnego powodu, który mogłabym z ręką na sercu wymienić, żeby nie zacząć tu znowu pisać. Także tak.
Edukacja językowa – jest całkiem spoko. 5 lat darmowej szkoły na miejscu i naprawdę dobry system. Jak na razie jestem w stanie dogadać się z moim lekarzem rodzinnym, mężem o planach na następny tydzień i pogadać o dupie Maryni przy obiedzie z kumplami z pracy. Mam też parę ulubionych słów i używam ich gdy tylko jest okazja:
– suser: (Jeg suser fra opgave til opgave) zmieniać szybko pozycję albo zadanie (multitasking?) Suuuuuser… brzmi szybko 🙂
– smaske : mlaskać! mlem. To słowo brzmi jak mlaskanie.
Jest jeszcze parę zwrotów, które są odjazdowe i NIE MAJĄ ŻADNEGO SENSU ani po angielsku ani po polsku i dlatego je lubię. Albo mają… tylko brzmią durnie!
- „Det blæser en halv pelican” oznacza że „wieje pół pelikana” i jest używane do opisania bardzo wietrznego dnia lub kiedy Duńczycy chcą się śmiać z trudnych i zimnych warunków pogodowych.
- Uwaga! Mój faworyt! „Det er ingen ko på isen” oznacza, że nie ma krowy na lodzie, duh! Fraza jest używana, gdy ktoś chce powiedzieć, że „nie ma problemu”.
- Bardzo ciekawy sposób, żeby kazać komuś spieprzać – ‘Du kan få en prut at pille i‘ oznacza „Możesz pobawić się pierdem” i jest używane jako odpowiedź, gdy ktoś prosi cię o zrobienie czegoś, a twoja odpowiedź brzmi „nokur…nie”.
To tyle na dziś. Do następnego? 🙂